2008
Przeczytaj tekst piosenki, klikając w jej tytuł.
Do niektórych piosenek dołączono próbkę dźwiękową.
Zaplatały się stare nuty w pozłacane ogniki świec.
I coś gra, i o czymś śpiewa, czegoś pragnie i uciec chce.
Pogubiły się pięciolinie, pomyliły drogi i szlak.
No i czegóż żądać od skrzypiec, gdy serca brak.
Zapamiętam wszystkie dźwięki,
Poukładam je w nowy szyk.
Oddam serce i swoje piosenki,
Tylko grajcie, grajcie mi.
Rozsypały się drobne litery, z żółtych kartek uciekły gdzieś.
Może czas je do murów przykleił, może nadał im nową treść.
Wielkie słowa nie znaczą już tyle, co zwyczajny serdeczny gest.
Ulatują jak senne motyle, bo tak już jest
Zapamiętam wszystkie dźwięki,
Poukładam je w nowy szyk.
Oddam serce i swoje piosenki,
Tylko grajcie, grajcie mi.
Zaczaruję lądy, morza,
Czarną noc pogodzę z dniem,
Tylko grajcie mi piosenki me.
Tylko grajcie, tylko grajcie mi.
Chcesz to nazwę tę ziemię twoim imieniem.
Chociaż wiesz, że to nie znaczenia.
Przyjdzie czas, który wszystko odmieni jak trzeba.
Na okręcie z papieru pożegluje do Ciebie,
Śnieżnobiała flotylla popłynie po niebie.
Na okręcie z papieru pożegluje do Ciebie
Papierowy admirał.
Na okręcie z papieru pożegluje do Ciebie…
Na okręcie z papieru pożeglują do Ciebie
Papierowe marzenia.
Zima za progiem, a my wciąż tacy sami.
Od ostatnich świąt nic się nie zmieniło.
Rozmowa z Panem Bogiem pod tymi samymi gwiazdami,
Jakby czas nie płynął, jakby nic nie było.
Z niepokojem patrzymy na siebie,
Chociaż wiesz, że to nie ma znaczenia.
Przyjdzie czas, który wszystko odmieni jak trzeba.
Na okręcie z papieru pożegluje do Ciebie,
Śnieżnobiała flotylla popłynie po niebie.
Na okręcie z papieru pożegluje do Ciebie
Papierowy admirał.
Na okręcie z papieru pożegluje do Ciebie…
Na okręcie z papieru pożeglują do Ciebie
Papierowe marzenia.
Lato przed czasem skończyło się,
za oknem ciągle moknie deszcz,
W dziurawym palcie po ulicach krąży wiatr.
Ile kłopotów przybędzie nam,
Niewyjaśnionych złośliwych spraw?
Przeczekać przyjdzie kiepskie dni,
więc zapukaj czasem w moje drzwi.
I znów czajnik zacznie cicho gadać,
Do rozmowy wciągnie filiżanki dwie.
W miękkim fotelu obok mnie usiądziesz Ty
I po kątach się rozejdą nasze sny.
Codzienna pogoń za czasem
Do reszty pochłania nas.
Nie pamiętamy już żadnych zdarzeń,
Starzy znajomi odeszli w świat.
Więc zapomnijmy co gnębi nas
w ten szary jesienny zmierzch,
Do komina dołóżmy drew,
odszukajmy siebie z tamtych lat.
I znów czajnik …
Jeszcze wiele dni przed nami, lecz nie wiemy co i jak,
Gdzie nas wiedzie śnieżna pani, kiedy da nam znak.
Zanim nas zakłuje serce, nim otuli mgła,
chcielibyśmy wiedzieć więcej i odpowiedź znać.
Tylko pewność jest niczym błękit.
Przecież wiem, że nie opuści nigdy nas.
Gdy się w końcu czas wypełni,
Nie darują nam już życia jeszcze raz.
Ile śmiechu, ile gniewu, ile pracy, ile snu,
Ile ciszy, ile śpiewu, ile jeszcze słów?
Wędrujemy dziś przed siebie, dookoła wielki zgiełk.
Dożo siły trzeba przecież, by pokonać lęk.
Ile śmiechu, ile gniewu, ile pracy, ile snu,
Ile ciszy, ile śpiewu, ile jeszcze słów?
Zanim nas zakłuje serce, nim otuli mgła,
chcielibyśmy wiedzieć więcej i odpowiedź znać.
Tylko pewność …
Może kiedyś przyjacielu poczujesz,
Jakbyś stale był w czymś pominięty,
Że kolegów już za rzadko widujesz,
Każdy mówi, że jest dzisiaj zajęty.
I, że dawno nikt do ciebie nie dzwonił,
Listy wciąż nie myślą przychodzić.
Siedzisz sam, pijesz gorzką herbatę
I już nawet ci się nie chce jej słodzić.
Wtedy wstań, nie bierz czapki, szalika,
W płaszczu wszystkie guziki rozepnij,
I na spacer wyjdź w deszczową pogodę,
I uważaj, by się dobrze przeziębić.
Kiedy starczy chłodu i przemoknięcia,
Wróć do domu, gdzie już czeka rodzina.
Powiedz jej głosem drżącym z przejęcia:
Mamy gościa, przyszła ze mną angina.
Na te słowa cię otulą kocykiem,
A na twarzach będą uśmiech mieć szczery.
Ty im się odwzajemnisz uczuciem gorącym:
Trzydzieści osiem i cztery.
Wtedy leż w swym łóżeczku spokojnie,
Na świat popatrz spod powiek przymkniętych,
Cicho jęknij, by przypomnieć rodzinie,
Że chorujesz, jesteś dziś najważniejszy.
I przez dzień albo dwa znów poczujesz,
Że w twym życiu są też dobre momenty,
Że rodzice, ciocia z wujkiem i dziadek,
Każdy z nich twoim zdrowiem zajęty.
Babcia parzy ci ziołową herbatkę.
Ty w tym czasie na poduszkach oparty,
Wciąż przyjmujesz swych przyjaciół wizyty,
Którzy pełnią przy tobie swe warty.
I już wiesz, że czasami choroba,
Chociaż większość ludzi o niej nie marzy,
Może pomóc, więc już nie narzekaj,
Tylko czekaj, a nuż się przydarzy.
Kiedy zastukasz w moje okno,
niby niespodziewany gość,
przywitam Ciebie i krzesło i stół i kubek z jednym uchem.
Opowiemy sobie nasze sny,
wspomnienia pachnące latem.
Tak ciepło przy tobie i dobrze mi!
Już nie odchodź...
W październikowy zmierzch,
koncert na opadłe liście.
Przekomarza się wiatr, pragnie czas!
Imbryk parzy herbatę.
W październikowy zmierzch...
Przekomarza się wiatr (aa...)
Jesień u drzwi.
Do nadrobienia mamy pare lat.
Namarzyć nowych marzeń,wyśnić sny.
Więc zostaw świat na boku, niechaj się martwi sam...
A my wymkniemy się tam
Do miejsca, gdzie wymyślimy sobie raj...
W październikowy zmierzch...
Nie rozmazujmy dat na twarzach kalendarzy.
Nie przeliczajmy lat, tyle jeszcze się wydarzy.
Na przekór chwilom złym, podajmy sobie ręce.
Zamknijmy świat na klucz w piosence.
Wspomnienia, ech wspomnienia
Powracające, jak sny.
Wszystko wokół, wokół się zmienia,
Tylko nie my.
Nie rozmazujmy dat na twarzach kalendarzy.
I choć zwariował świat, spróbujmy trochę pomarzyć.
Jest tyle różnych dróg na życia nieboskłonie.
Przystańmy na jednej z nich i podajmy sobie dłonie.
Złota jesień liściastym dywanem
Otuliła szczelnie Wołosate,
Zżółkły trawy na połoninach,
Drzewa splotły się babim latem.
Poczuj zapach bieszczadzkiej przygody,
Szczery uśmiech w swój plecak zapakuj.
Niech prowadzą Cię leśne drogi,
Może kiedyś spotkasz nas na szlaku.
A gdy zima nastała w Bieszczadach,
Świat pod białą pierzyna się schował.
Śpi spokojnie i śni mu się wiosna,
Która wszystko rozpocznie od nowa.
Stopi śniegi, zbudzi wszystkie drzewa.
Cicho szepnie coś polnym kwiatom.
Szybko zrobi wiosenne porządki.
Musi zdążyć się nim, przyjdzie lato.
Wstaje słońce, wiatr pachnie przygodą,
Pakujemy swoje plecaki.
Wyruszamy na połoniny,
Przemierzamy znajome szlaki.
Wyruszamy na połoniny,
Przemierzamy znajome szlaki.
Przy tej drodze dzika jabłoń,
Przy tej grusza stoi sobie,
A ty prowadź mnie do źródła,
Z którego piją obie.
Przy tym domu, w którym kiedyś
Wisiały firanki złote,
Przy tych drzwiach z mosiężną klamką,
Mieliśmy spotkać się potem.
Spóźniłam się na autobus,
A miał mnie zawieść do ciebie.
Rozminęłam się z marzeniem.
Może chciałam – nie wiem.
Na tej ławce, gdzie znalazłam
Twoje delikatne dłonie,
Które mi obiecywały
Samotności koniec.
Obiecały mi – wierzyłam,
Że tą drogą jabłoniową
Pijąc nektar złotych gruszek
Pójdę miły z tobą.
Spóźniłam się na autobus,
A miał mnie zawieść do ciebie.
Rozminęłam się z marzeniem.
Może chciałam – nie wiem.
Spóźniła się na autobus
A miał ją zawieść do ciebie.
Rozminęła się z marzeniem.
Może chciałam – nie wiem.
Kiedy ptaki z niedalekiej północy przylecą,
Zatrzepocą skrzydłami za oknem.
I usiądą, by odpocząć,
I od wiatru, co w kominie by grał,
Wilgotnieją coraz częściej oczy.
Choć prognozy coraz lepsze z dnia na dzień,
Dużo słońca, trawa jeszcze się zieleni.
To z daleka czasem mruknie coś,
Jak lawina, jak trzęsienie ziemi.
Pozbieramy kartki ze starych kalendarzy,
By w papierach mieć porządek.
Wyrzucimy kilka wierszy,
Poczekamy, może jeszcze coś się zdarzy,
Może wpadnie parę groszy przed pierwszym.
Choć prognozy coraz lepsze z dnia na dzień,
Dużo słońca, trawa jeszcze się zieleni.
Choć lawina przeszła obok nas,
Wciąż czekamy na trzęsienie ziemi.
Choć prognozy coraz lepsze z dnia na dzień,
Dużo słońca, trawa jeszcze się zieleni.
Choć lawina przeszła obok nas,
Wciąż czekamy…
Takie dołki masz w policzkach,
gdy do ludzi się uśmiechasz
i ogniki w twoich oczach
rozpływają się, jak rzeka.
Lubię słuchać jak się śmiejesz.
Lubię, gdy w skupieniu trwasz.
Lubię dotyk twojej dłoni.
Lubię twą pogodną twarz.
Przywołuję twe spojrzenie,
Gdy się dzień za bardzo dłuży.
Już nie czuję się samotna
W tłumie szarych, prostych ludzi.
Lubię twe bijące serce.
Lubię twe oddane ręce.
Lubię, gdy układasz kwiaty
tak, jak wiersze, w poematy.
Lubię słuchać …
Moja wieczorna muzyka,
mojego miast a rytm.
Gdy dzień się z nocą spotyka,
latarnie mrugają do szyb.
W alejach i na chodnikach,
w natrętnych klaksonach aut,
w telewizorów płomykach
- wieczorna muzyka. (x2)
Moja wieczorna muzyka,
mojego miasta rytm.
Głębokich bram akustyka,
tramwajów ciągły zgrzyt.
Przy kawiarnianych stolikach,
w życiu pędzącym na skrót,
W świątyń strzelistych gotykach
- wieczorna muzyka.
Kupię ci cieplutki szal
I bukiecik fiołków z paprocią.
I pójdziemy ulicami poprzez deszcz
Na spacer pachnący wilgocią.
Ulicami, które ktoś oczyści,
Przejdą ludzie i wiatr przeleci.
I nawieje na nie nowych liści
I zakurzy je i znów nie zaśmieci.
Taki spacer na jesienne zapomnienia,
Na zadumę, zwariowany czas.
Na gorące serca dwa, na zapewnienia,
Że to miłość, że się coś zaczęło w nas
A wieczorem kiedy będzie ciemno,
Popatrzymy na światła z daleka.
I będziemy innym znów zazdrościć,
Że tam w domu ktoś na nich czeka.
A wracając pomyślę ze smutkiem,
Że jest mgła i że niepogoda.
I że życie tak głupie i krótkie.
Ludzi żal i kwiatów mi szkoda.
Taki spacer na jesienne zapomnienia,
Na zadumę, zwariowany czas.
Na gorące serca dwa, na zapewnienia,
Że to miłość, że się coś zaczęło w nas.
Wszystko pakowaliśmy nocą picie apteczke z pomocą
Suchy prowiant coś na głowę, telefony komórkowe
Plastry i jałową watkę i do okularów szmatkę
Placek mamy ze śliwkami - wszystko mamy więc ruszamy
ref:. A tuz obok jakaś babka na Tarnice wchodzi w klapkach
W trzęsawisku tam w zawilcach utknął facet w gumofilcach
Cóż przyroda wokół dzika no wiec mamy przewodnika
Ma być bezpiecznie i ślicznie nakręcamy się lirycznie
Nie schodzimy więc ze szlaku spożywamy na biwaku
Podziwiamy gór tych cuda i chłoniemy co się uda
ref:. Za zakrętem koło brzózek rodzina pcha z dzieckiem wózek
Szczęść wam Boże ktoś nas wita setka zakonnic w habitach
Wyruszamy świt już blisko srebrzy rosą wrzosowisko
Przez sen potok gada cicho w gąszczach się schowało licho
Ćmy zasnęły bo za chwilę będą budzić sie motyle
No więc wyruszamy w góry prężną stopą deptać chmury
ref:. A tuz obok jakaś babka na Tarnice wchodzi w klapkach
W trzęsawisku tam w zawilcach utknął facet w gumofilcach
ref:. Za zakrrętem koło brzózek rodzina pcha z dzieckiem wózek
Szczęść wam Boże ktoś nas wita setka zakonnic w habitach
Wyżej babcie dwie samotnie na górę niosą paralotnie
Uniosą szczęka opada - tak wędruje lud w Bieszczadach
I. W Sennej głowy mi po przeganiał sny
porannego chłodu wiew
w trawie ginie liść,
w wodzie tonie leszcz,
o parasol bębni deszcz
Ref.: W taki dzień gdy chmur gromada
w taki dzień gdy ciągle pada
deszcz, deszcz zimny deszcz.
Zapłakany świat
II. Płacze mokry las
autobusy w głos
wycieraczki liżą łzy
jabłko niesie jeż popłakując też
i szlochając rynny trzy
Ref.: W taki dzień gdy chmur gromada
w taki dzień gdy ciągle pada
deszcz, deszcz zimny deszcz.
Zapłakany świat
III. Staruszkowie drżą podkręcają wąs
wystawiając nosy z bram
czuje w kościach gdyż
idzie nowy niż
nie wyliże słońce ran
Ref.: W taki dzień gdy chmur gromada
w taki dzień gdy ciągle pada
deszcz , deszcz zimny deszcz.
Zapłakany świat
Plecak do snu się układa na dnie szafy.
Lato głupio tak przez palce ot przeciekło.
Starych dzwonów nie było w Giżycku,
Z Bieszczad gdzieś wyjechał Antek Piekło.
Lato tak banalne w skojarzeniach.
Myśli jakby złotym słońcem spowolnione.
Zima zimą wróci we wspomnieniach,
Przy okazji z jakąś muszlą odkurzona.
Połoniny literacko znowu rude.
Rymy wzięte, że tak powiem prosto z czapy.
Złota plaża, pies, blondynka - co za nuda
Ale wzorzec ten wzięłyśmy z samej Yapy.
I ta miłość taka całkiem wakacyjna.
Zachód słońca długie cienie kładł w sitowie.
I wycieczka rzecznym statkiem promocyjna.
I rozstanie dramatycznie jak posłowie.
Słońce coraz niżej – jesień,
Plecy dachów liże, niesie kwiatów kosz.
Słoneczniki mają nisko łby
W cieniu ich ty i ja, ja i ty.
Bo cóż poradzimy na to, że przemija lato,
Jak ostatni spadający liść.
I jak refrenu słowa plącze się po głowach
Srebrna nić, babiego lata nić.
Już niedługo zrzedną sady,
Trudno nie ma na to rady.
Przygotować trzeba ostry nóż,
Pełen stół jabłek ciąć pół na pół
Po ścierniskach kraczą wrony,
W słojach drzemią korniszony.
Grzyby też powyciągał z ziemi ciepły deszcz.
Słychać śpiew, ognisk swąd, właśnie stąd.
Słychać śpiew, ognisk swąd, właśnie stąd.
Bo cóż poradzimy na to …
Zza morza niejednego tu wrócę,
By z bukami śpiewać kolędy,
Bo gra we mnie, ja taką mam duszę.
Droga zawsze prowadzi mnie tędy.
Z niejednego ja portu przypłynę,
Żeby z wami się dzielić opłatkiem.
Wierzaj mi, niechaj skonam, niech zginę,
Choćby wracać nie było mi łatwo.
Choćby słońce paliło mi głowę,
Choćby nogi do butów przymarzły,
Na wigilię mnie zawsze przywiodą
Moje własne rodzinne gwiazdy.
I rzecz taka mi chodzi po głowie,
Miałam o tym nie mówić nikomu.
Choćbyś buty niejedne zdarł w drodze,
Podczas burzy pamiętaj o domu.
Nawet i to się jakoś nie upiekło,
Bo w końcu Antek został Antkiem Piekło.
I poszedł sobie, no nie ma rady,
Do swej krainy, w te swoje Bieszczady.
A myśl płynęła, jak na wietrze liście.
A my biegłyśmy wyobraźnią za nią.
Uwierzyliśmy w prawdy oczywiste,
Że w naszym piekle mieszka jeden anioł.
Choć musi dźwigać piekielne nazwisko,
A świat nie głaszcze go za nic – bo po co.
Duszą anielską przeobraża wszystko,
Ciepłą gawędą upiększa świat nocą.
W Antkowym piekle można raj smakować,
Przyjaźni prostej uczyć się, jak z księgi.
Plecy zgarbione uśmiechem prostować,
Otwartym sercem koić świata lęki.
Śpiewnik
Kliknij w obrazek, aby pobrać śpiewnik w formacie PDF